Lugoj - Bukareszt – Odessa - Krym – Lwów 2013

Utworzono: 20 luty 2014
Jarosław Szczepaniak Odsłony: 23507
Tytułem wstępu. Opis ten powstał zanim na Ukrainie doszło do tej tragicznej sytuacji, jaką mamy teraz. Moje wspomnienia ze spotkań z ludźmi których tam poznałem tym bardziej powodują, że nie jestem w stanie zrozumieć eskalacji konfliktu w tym pięknym kraju. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś wrócę na Ukrainę pełną słońca i uśmiechniętych ludzi. 
 
 
W dniach 9 - 18 sierpnia 2013 r. przedstawiciele Klubu Motocyklowego Adwokatury Polskiej w składzie adwokaci Ireneusz Koksztys i Tomasz Nowakowski z Wrocławia oraz adwokat Bartosz Łuć z Jeleniej Góry, wraz z sympatykami klubu Adamem Niciarzem i Jakubem Suchorzewskim ze Świdnicy, zorganizowali wyprawę motocyklową na Krym. Trasa biegła przez Czechy, Słowację, Węgry, Rumunię, Mołdawię i Ukrainę. Na początku, po jednodniowym przejeździe do Rumunii w 40 stopniowym upale, drugiego dnia podróży pokonaliśmy słynną trasę Transalpina wijąca się przez środkową Rumunię, nawet do wysokości ponad 2000 mnpm. Przepiękne widoki i na dłuższym odcinku doskonały asfalt. Pewnie w 2014 r. skończą remont całości. Ukoronowaniem trasy był wieczór w Bukareszcie.  Trzeciego dnia udaliśmy się do Odessy, odwiedzając po drodze biedną lecz przyjazną dla turystów Mołdawię. Zgodnie z oczekiwaniami najtrudniejsze było pokonywanie granic na których doświadczyliśmy zapomnianych już atrakcji związanych z koniecznością odstania kolejki, godzinną odprawą paszportową na każdym przejściu, wypełnianiem różnych formularzy i opłacaniem zaskakujących opłat. Do tego doszedł fatalny stan dróg w Mołdawii i na Ukrainie. Nasze motocykle, szczególnie po zmroku, wystawione zostały na ciężką próbę, którą na szczęście przeszły bez szwanku. Po tym ciężkim początku podróży, pierwszy poważny odpoczynek mieliśmy w Odessie. Miasto niezwykle interesujące, przyjazne dla turystów i pełne wszelkich atrakcji. Tak nam się spodobało, że spędziliśmy tam w zasadzie prawie dwa dni. W piąty dzień podróży, w niecałe 6 godzin, dotarliśmy do Krymu, gdzie nasza grupa podzieliła się na krótko, rozjeżdżając się na wschodni i zachodni kraniec półwyspu. Na Krymie dominuje krajobraz nizinny i stepowy. Dopiero na południowo-wschodnim wybrzeżu pojawiają się przepiękne góry schodzące do morza, urokliwe nadmorskie miejscowości, formy skalne, doliny i nasłonecznione winnice. Ja i Irek dotarliśmy najdalej na wschód, zaledwie 20 km od Morza Azowskiego, do którego nie udało się nam dojechać ze względu na fatalne drogi. Trzeba było nadłożyć kolejne 80 km w jedną stronę, co pod koniec podróży tego dnia, w panujących tego lata upałach, przerosło nasze siły. Po noclegu w Fieodosii z resztą grupy spotkaliśmy się w Ałuszcie. Tam, mieszkając w samym centrum przy głównym nadmorskim deptaku, poczuliśmy prawdziwą atmosferę Krymu. Miejsce tętniące życiem, pełne restauracji z wyśmienitym jedzeniem, kawiarni i barów oraz wszechobecnych winiarni w których można kosztować krymskie wina i koniaki. Ludzie są tu niezwykle uprzejmi, weseli i serdeczni. Dominuje język rosyjski, więc kontakt jest niezwykle łatwy. W czasie kolacji  podzieliliśmy się swoimi doświadczeniami. W szósty dzień koledzy jadący od zachodniej części Krymu zachwalali plaże w okolicy Eupatorii, ogrom Sewastopola i malowniczą drogę wzdłuż wybrzeża. My wspominaliśmy Fieodosię, Koktebel, kąpiele w morzu dla ochłody, tatarską kuchnię i piękną Twierdzę Genuańską w Sudaku. Następnego dnia pojechaliśmy przepiękną, malowniczą trasą na szczyt Ai Petri górujący na wysokości ponad 1234 mnpm nad Jałtą i Asprą. Tam podziwialiśmy zapierający dech widok oraz zakosztowaliśmy tatarskich specjałów. Zaplanowana dalsza podróż w kierunku Bakszysaraju okazała się nie do zrealizowania, gdyż w przewodnikach nie uprzedzano, że trasa po drugiej stronie w dół jest równie kręta jak na górę, a 50 kilometrowa szosa z asfaltem fatalnej jakości uniemożliwia sprawną jazdę motocyklem. Zawróciliśmy przy Wielkim Kanionie a zaoszczędzony czas przeznaczyliśmy na zwiedzanie Jałty, w tym pałacu w Liwadii, gdzie zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcia ze Stalinem, Roosveltem i Churchillem. Wieczór znów spędziliśmy w jednej z wielu restauracji próbując lokalnych przysmaków. Następnego dnia rozdzieliliśmy się, gdyż ja z Irkiem postanowiliśmy dotrzeć do Lwowa i tam spędzić dwa dni, zaś koledzy postanowili zobaczyć jeszcze wschodnią część Krymu. Podróż powrotna była prawdziwym wyzwaniem komunikacyjnym. Pokonując Ukrainę doświadczyliśmy jej ogromu oraz zrozumieliśmy na czym polega określenie „spichlerz Europy”. Mijaliśmy targi rybne i owocowe nad Dnieprem, ciągnące się po kilkadziesiąt kilometrów pola słoneczników i zbóż, świeże raki sprzedawane przy drodze wzdłuż Dolnego Bugu, wszechobecne arbuzy i inne owoce na straganach i tym podobne atrakcje. Nocleg na powrocie w ósmy dzień udało nam się zorganizować po przejechaniu 700 km. Kolejny już we Lwowie, odwiedzając po drodze zadbaną i gościnną Winnicę, dawne Miasto Królewskie Korony Królestwa Polskiego. Lwów zobaczyliśmy późnym piątkowym wieczorem, i od razu nas oczarował. Prawdziwie europejskie miasto z polskim obliczem. Zwiedzać trzeba z przewodnikiem, gdyż każda kamienica zatrzymała w sobie jakąś ciekawą historię. Noclegi w Hotelu George z widokiem na pomnik Mickiewicza był prawdziwym ukoronowaniem naszej wyprawy. Na zakończenie pobytu udało nam się uczestniczyć w uroczystych obchodach Bitwy Pod Zabużem na cmentarzu Orląt Lwowskich. Dla mnie pobyt we Lwowie był szczególnie ważny, gdyż odwiedziłem pobliski Borysław, miejsce urodzin mojego ojca, a w nim, po trzydziestu latach, jedynego żyjącego kuzyna ojca i jego rodzinę. Miłym zaskoczeniem po powrocie do Polski było przypadkowe spotkanie na rynku w Przemyślu zaprzyjaźnionych adwokatów z Rzeszowa. Nieco mniej komfortowy powrót mieli nasi koledzy. Doświadczyli bowiem nieprzyjemności z ukraińską milicją, która wielokrotnie zatrzymywała ich do irracjonalnych kontroli, między innymi za pomocą fałszowanych alkomatów które nieoczekiwanie wskazywały spore spożycie alkoholu. Konsekwentne żądanie zbadania krwi stępiało upór funkcjonariuszy którzy ostatecznie rezygnowali z dalszych czynności służbowych. Nie obeszło się jednak bez mandatów za rzekome przekroczenie białej linii lub jazdę pod prąd. Na szczęście to jedyne nieprzyjemności jakie spotkały nas na Ukrainie.
Łącznie przejechaliśmy ponad 5000 km – 5500 km w ciągu 11 dni podróży. Turystyka motocyklowa polega przede wszystkim na jeżdżeniu i zwiedzaniu tego, co da się zobaczyć z motocykla lub w jego pobliżu. Są miejsca których zwiedzić się nie da, bo pozostawienie motocykla objuczonego bagażem może źle się skończyć. Za to w krótkim czasie można dotrzeć do wielu miejsc, do których zwykły turysta nie dotrze. Przepiękna Rumunia zauroczyła nas niesamowitymi pejzażami i zaskoczyła poziomem rozwoju i zaawansowania inwestycji. To kraj depczący Polsce po piętach. Ukraina, przypominająca Polskę z początku lat dziewięćdziesiątych, mimo swych niedoskonałości komunikacyjnych i wyraźnego zubożenia, bardzo nas urzekła gościnnością i przyjaznym nastawieniem mieszkańców. To kraj który warto odwiedzić, wbrew przeciętnym opiniom stosunkowo bezpieczny i dobrze zorganizowany. Serce Krymu – Jałta i okolice – to wyjątkowe miejsce, lecz sugeruję przylot samolotem na co najmniej tydzień. A Lwów zobaczyć po prostu trzeba...
Ubiegłoroczne doświadczenia, w szczególności konieczność pokonywania ogromnych odległości w krótkim czasie, zaowocowała nowymi planami na przyszłość. Za rok krótsza trasa w dłuższym czasie: Bośnia, Czarnogóra, Albania i Macedonia. 
 
 
Porady praktyczne:
1. Przejazd autostradami Wrocław – Rumunia (Lugoj), przez Czechy, Słowację i Węgry jest do realizacji w ciągu jednego dnia, o ile wykręca się na liczniku minimum 160 km/h;
2. Jeśli planuje się rumuńską Transalpinę (droga 67C), konieczne jest zarezerwowanie całego dnia. Sama trasa z postojami i posiłkiem to minimum 3 - 4 godziny, szczególnie gdy jest ruch na drodze. Wjeżdża się od strony Sebes. Na początku są odcinki jeszcze w remoncie. Najlepszy odcinek zaczyna się od skrzyżowania z drogą 7A jadącą od strony Petrosani. Po zjeździe do Novacii drogi dalej się wiją, i robienie dużych odległości jest trudne. Plan by tego samego dnia drogą 67 dojechać do Curtea de Arges i wjechać na drogę Transfogarską (droga 7A), jest raczej niewykonalny, chyba, że zacznie się jazdę wcześnie rano i dojazd do Sebes zajmie mało czasu. 
3. Planowanie jazdy przez Rumunię po górach trzeba robić z dużym zapasem. Pokonanie 100 km zajmuje co najmniej 2 godziny ze względu na duży ruch i liczne zakręty. 
4. Przejazd na Ukrainę od strony południowej Rumunii przez Galatii i krótki odcinek Mołdawii nie należy do łatwych. GPSy wariują, a oznakowanie jest fatalne. Rumuni udają, że nie ma czegoś takiego jak Mołdawia bo nie spotkałem żadnego znaku informującego o kierunku do granicy. Na granicy mołdawskiej coś się wypełnia i płaci jakieś grosze, ale zajmuje to sporo czasu. W Mołdawii drogi są od początku fatalne. Zaraz za przejściem granicznym trzeba skręcić w lewo na Kiszyniów a później na Vulcanestii i Bolhrad na Ukrainie, bo jadąc prosto od razu wjeżdża się na Ukrainę do miejscowości Reni. A tam podobno drogi są jeszcze gorsze. W Vulcanestii, zaraz przed rondem, można zjeść dobry obiad płacąc w Euro. 
5. Droga z Bolhradu do Odessy, szczególnie po zmroku, to horror. Po drodze na krótko przejeżdża się tranzytem przez Mołdawię, ale bez formalności, tylko pobierając kwitek od milicjanta i pokazując go po przejechaniu 12 km. 
6. W Odessie koniecznie trzeba zwiedzić to co w przewodniku, a wieczorem centrum rozrywki Arkadia... 
7. Jadąc na Krym warto zatrzymać się w okolicach Dniepru na targach rybnych i owocowych.
8. Moim zdaniem na Krymie skupić się trzeba na zwiedzaniu najważniejszych miejsc opisanych w przewodnikach. Trzeba mieć sporo czasu w zapasie na przemieszczanie się i dochodzenie do atrakcji turystycznych. Do słynnego Jaskółczego Gniazda nie da się dojechać i trzeba kawałek przejść. Centra Jałty, Ałuszty i innych kurortów zamknięte są dla ruchu a dojazd do nich w ciągu dnia wiążę się z koniecznością pokonywania korków. W głównych miastach nie ma w zasadzie ogólnie dostępnych plaż. Aby dotrzeć do morza trzeba dogadywać się z ochroniarzami i za drobną opłatą da się wszystko załatwić. 
9. Przejazd przez Ukrainę może być żmudny i monotonny. Planowanie zjazdu w boczne drogi w celu zwiedzania dawnych polskich miejscowości trzeba planować pamiętając o fatalnych asfaltach. Dobrym sposobem przemieszczania się jest dowiadywanie się na stacjach benzynowych i parkingach o dalszą trasę. Nam udało się uniknąć koszmarnej przeprawy do Lwowa drogą z Tarnopola, która od miejscowości Zołocziw wygląda jak poligon dla czołgów. Za namową sympatycznego kierowcy na stacji benzynowej, przejechaliśmy ze Zołocziwa do wyremontowanego odcinak Brody – Lwów i ostatni odcinek pokonaliśmy trzy razy szybciej. 
10. Przeciętne zarobki na Ukrainie to ledwie trochę ponad 1000 hrywien czyli 100 Euro. Mój kuzyn na państwowej posadzie zastępcy leśniczego zarabia 1600 hrywien. Warto o tym pamiętać gdy taksówkarz próbuje nas naciągnąć na zawyżony rachunek. Z drugiej strony ceny w lokalach o standardzie europejskim są bardzo wysokie. Towary zachodnie mogą być droższe niż u nas a lokalne zdecydowanie tańsze. W usługach można się targować. 
 
 
Trasa:
1. Wrocław – Lugoj (RU) : 1100 km
2. Lugoj – Sebes – Novaci – Bukareszt: 560 km
3. Bukareszt – Galati (granica z Mołdawią) – Vulcanesti (Mołdawia) – Bolhrad (Ukraina) – Odessa: 580 km
4. Odessa 
5. Odessa – Ciurpinsk (221 km) – Eupatroria 460 km / Feodosia: 540 km
6. Eupatroria - Sevastopol/ Feodosia - Sudak – Ałuszta: 230 km/140 km 
7. Ałuszta – Ai Petri – Kanion – Jałta – Ałuszta : 200 km
8. Ałuszta – Symferopol – Chersoń – Mikołajów – Umań: 700 km
Ałuszta – Jałta  
9. Umań – Lwów: 560 km
Jałta – Koktebel - Umań: 700 km
10. Lwów (Lwów – Borysław – Lwów 220)
Umań – Lwów: 560 km
11. Lwów – Kraków: 350 km
Lwów – Wrocław: 610 km
12. Kraków – Wrocław/Szklarska Poręba: 300 km / 420 km
 
Z motocyklowym pozdrowieniem
Bartosz Łuć
 
Galeria: 
Naciśnij by obejrzeć