VIII Bieszczadzki Rajd „W Krainie Wilka” Polańczyk 2015

Utworzono: 21 listopad 2015
Łukasz Nysztal Odsłony: 7058
 
W miłej atmosferze czas płynie zdecydowanie za szybko, o czym Klubowicze przekonują się przy każdym spotkaniu. Cest la vie – jak mówią słowa piosenki znanego szansonisty Andrzeja Zauchy. Najważniejsze, że „Kraina Wilka” okazała się miejscem, które pozwoliło nam na realizacje motocyklowej pasji w stu procentach. Nie tylko wspaniałe bieszczadzkie krajobrazy, wręcz majestatyczne, ale i pogoda obdarowały nas kolejnymi pięknymi wspomnieniami. 
W takim duchu zakończył się VIII Bieszczadzki Rajd, organizowany przez Okręgową Izbę Adwokacką w Rzeszowie.  Gratulacjom i podziękowaniom dla organizatorów jak zawsze nie ma końca, gdyż dzięki ich zaangażowaniu i wielkiej pasji każdy uczestnik mógł znaleźć dla siebie miejsce w ciągu tych kilku dni i odczuć nie tylko jedność ze wszystkimi obecnymi uczestnikami, ale i chart ducha w realizacji pasji uczestników wypraw motocyklowych, pieszych i rowerowych. 
Niezwykle kusząca perspektywa przedłużenia Rajdu przynajmniej o jeden dzień znajduje coraz szersze grono zwolenników. Dla wszystkich maruderów, którzy do „Krainy Wilka” dotarli w środę Piotrek przygotował arcyciekawą trasę, której główną atrakcję stanowiła wizyta w muzeum Andy'ego Warhol'a w Medzilaborcach. Zapamiętałe konstatowanie „pop artu” skutkowało wprawdzie śladami na obliczu jednego z uczestników, zaś spostrzegawczy obserwator mógłby dopatrzeć się podobnej „pamiątki” także w dolnej części pleców jednej z uczestniczek, ale na Boga! Po cóż innego udostępnia się zwiedzającym pieczątki ze znakiem graficznym muzeum, jeśli nie po to by robić z nich użytek?! W drodze powrotnej przemierzyliśmy Magurski Park Narodowy. Wycieczka zakończyła się wspólną kolacją i uroczystym przywitaniem przez organizatorów rajdu.
Alternatywne rozrywki stały się udziałem Komandora i Późnego, którzy podśpiewując „w stepie szerokim” i „hej sokoły” najwyraźniej pomylili kierunki przy wyjeździe z hotelu wskutek czego swoją wyprawę zmuszeni byli ochrzcić mianem „wycieczki do Lwowa”, do którego ponoć dotarli. W każdym bądź razie po powrocie byli w posiadaniu ukraińskich wiktuałów, co rzeczywiście wskazuje na duże prawdopodobieństwo przekroczenia przez nich granicy.
Następny dzień, który oficjalnie stanowił pierwszy dzień rajdu, obfitował w nie mniejsze atrakcje. Rozpieszczani przez piękną pogodę pokonaliśmy dość długą, ale niezwykle malowniczą trasę przygotowaną przez Maćka. Odwiedziliśmy naszych południowych sąsiadów, by w efekcie przez przełęcz dukielską dotrzeć do Bóbrki – kolebki nafciarstwa, niewielkiej miejscowości usytuowanej w pobliżu Krosna, gdzie w dalszym ciągu wydobywa się ropę naftową, o czym przekonaliśmy się na własne oczy zwiedzając tamtejsze muzeum. 
Tradycyjnym ukoronowaniem pierwszego dnia rajdu był Bal Komandorski, na którym nastąpiło oficjalne wręczenie koszulki klubowej Klubu Motocyklowego Adwokatury Polskiej Prezesowi Naczelnej Rady Adwokackiej – Mecenasowi Andrzejowi Zwarze.
 
Taneczne wieczory, nie stanowią dla Nas przeszkody do tego, aby następnego dnia, w komplecie, wyruszyć w dalszą drogę. Determinacja bierze górę nad zmęczeniem, które o dziwo tak szybko mija w motocyklowym siodle. Doskonałą okazję do przywrócenia sił witalnych stanowił pierwszy popas w znanej na całe Lesko i okolice cukierni „Słodki Domek”, gdzie zabawiliśmy dłuższą chwilę racząc się przepysznymi słodyczami.
Kolejną atrakcją była wizyta na szybowisku w Bezmiechowej, gdzie mieliśmy okazję podziwiać start grawitacyjny szybowców, jednakże chyba jeszcze większą atrakcję stanowił oswojony kruk, z którym właściciel przyjechał na spacer. Szczerze mówiąc nie jesteśmy pewni czy słowo spacer oddaje w pełni zaistniała sytuację, bowiem właściciel ptaszyska w zasadzie stał, zaś kruk odbył 15 minutowy lot po okolicy, zręcznie lawirując pomiędzy szybowcami. 
Ku uciesze wszystkich Klubowiczów okazało się, że pod przewodnictwem Maćka droga z Bezmiechowej do Arłamowa może wieść przez Góry Słonne, a dokładniej drogą krajową nr 28, która wije się pomiędzy Wujskim a Tyrawą Wołoską niczym bieszczadzki wąż, nota bene stworzenie bezbronne w starciu z motocyklem... o czym niestety mieliśmy okazję się przekonać za sprawą kolegi, którego imię zaczyna się na literę „M”. Nazwisko Jurczak zachowamy zaś w tajemnicy. Cóż... Stało się... Żal jednak jest tym większy jeśli uświadomimy sobie, że gad przed śmiercią nie mógł chociażby rozłożyć rąk w geście bezradności, bowiem z powodu swej wężowatej budowy po prostu ich nie posiada...
Wracając do meritum przyznać należy, ze jazda najdłuższymi serpentynami w Polsce, które pokonują główny grzbiet Gór Słonnych, to nie lada przygoda! Szaleństwo, skutkujące skurczami prawego nadgarstka na wyjściach z zakrętów i uśmiechem nie schodzącym z twarzy przez długie godziny!
Po tej niezwykle ekscytującej przejażdżce mieliśmy okazję odetchnąć w przepięknie położonym hotelu w Arłamowie, z tarasu którego roztacza się niezapomniany widok niemal na całe Bieszczady.
 
Ostatni wieczór, to zawsze moment w którym odczuwa się wyjątkową przyjaźń i wdzięczność wszystkich uczestników. Przyjaźń, bo każdy przyjeżdża tu nie tylko po to, aby mieć możliwość uczestniczenia w niezwykle ważnych wykładach, a tym samym wzbogacić swoją wiedzę, ale również by wypić kawę i zamienić parę zdań z ludźmi, których widujemy zaledwie kilka razy do roku, właśnie podczas Naszych rajdów. 
Za tą niesamowitą atmosferę, której nie sposób opisać słowami, dziękujemy wszystkim. Bo szczęście jest tam, gdzie chcemy wracać, a do Was Drodzy Uczestnicy wracać chcemy zawsze!
 
-   Aga
-   Józef